słodkie. Takim sukcesem jak samodzielnie wyhodowane arbuzy (no dobra, arbuziki) muszę się pochwalić:) *Przepraszam za jakość zdjęcia, ale danie to przygotowałam rano a piekliśmy je dopiero po mojej pracy czyli koło 7mej wieczorem. Było już ciemno i brakowało normalnego światła, była sesja pod lampką na biurku
les mirabellesmuzyczna. Podobno dziewczyna jest nasza, podejrzewam że bardzo młoda, ale jak pięknie jesiennie śpiewa:) *znów przepraszam z byle jakie zdjęcie ciasta; niestety jesienne słońce kończy się szybciej niż moja praca i nie mam jak zrobić zdjęć w dziennym świetle
les mirabellespieczemy około 50 minut, do momentu aż dźgulec wbity w ciasto jest suchy. Studzimy ciasto w formie. I świętujemy. Dziesięć tysięcy odwiedzin. Albo czyjeś urodziny. Albo sukces w pracy. Albo wstanie na czas na autobus. Każdy powód jest dobry, żeby uraczyć się tym ciastem:) P.S. Obawiam się, że ten sobotni post ukaże się dopiero w niedzielę ponieważ konQbek właśnie przysnął
les mirabellesdają" powiedział. Trudno nie przyznać mu racji. Niestety dla mnie opcja leżak na tarasie była dziś niedostępna. Dlatego teraz panują: -piżamowa bluzka -oryginalna chińska herbata, którą dostałam dziś w pracy (ulung- co za aromat!) -słuchawki na uszach i cudowne basy xx (to autentyczny masaż dźwiękiem) -blogowanie i szukanie przepisów. Tylko słońca już brak. Jeśli jutro będzie, kto da się skusić
les mirabellesstan najlepiej zawinąć się w kocyk i nawet nie próbować nic osiągnąć. Niestety na takie luksusy nie ma czasu. Moment refleksji tylko na czerwonym świetle, w drodze z jednej pracy do drugiej. To może chociaż ciastko do schrupania? Jakiś czas temu, przy okazji bzowych skonsów , pisałam że Anglicy to się znają. Im bardziej w jesień tym częściej do mnie
les mirabellesnią, nie wiadomo czy całe. A na deser nasz kompostownik. Tutaj wystarczy zdjęcie: Tak dla przypomnienia, tak ładnie wyglądało wszystko jeszcze kilka dni temu:/ Potem poniedziałek. Zapomniałam kluczy do pracy i pipkacza na parking. W połowie dnia dostałam smsa od sąsiadki, że znalazła moją kartę bankową na ulicy (podziękowałam piękną gwiazdą betlejemską- ale by było jakby znalazł ją ktoś niepowołany
les mirabellesjuż rok. Im bardziej się zastanawiam tym bardziej myślę, że wybrałam najgorszy moment na zaczęcie blogowania. Totalna bezczynność i stagnacja. Nie dzieje się nic, pracy w pip, nie ma komu do bloga usiąść. Ale stało się- jak się nie myśli to potem trzeba ponosić konsekwencje. W ten statyczny czas chyba nie pozostaje mi nic innego jak podsumować i napisać
les mirabelleswrocławskiego Psiego Pola)- żeby chociaż poczuć smak Tłustego Czwartku. Nie żebym była jakąś wielką fanką pączków- zdecydowanie wolę np. czekoladę, ale przecież dzisiejszy dzień zobowiązuje. A dziś w pracy dostałam takie oto kwiatki. Pan pewnie nie był świadomy, że jednym z moich przezwisk jest Pączek- ale było fajnie być dziś Pączkiem i dostać bukiecik
les mirabellesciepło, ale ja zdecydowanie wolę go na zimno. Włożyłam go do miseczek, posypałam grubą warstwą drobno posiekanych fig (kocham mój mikser...) i przykryłam, żeby zbytnio nie wysechł. Qbek do pracy dostał wersję de luxe- na jednej połowie figi, na drugiej kakao z cukrem palmowym, przedzielone pekanami. Pożywne, dające wiele radości i gwarantujące relaks żołądka. Polecam:) A to kilka wycinków
les mirabellesjeszcze ciepły, więc zaparował trochę obiektyw:) Muffiny można zjeść na ciepło, ale boczek jest najbardziej wyczuwalny w przestudzonych. Taki boczkowy muffin świetnie nada się jako drugie śniadanie w pracy, dodatek do lekkiej zupy albo baza do mini kanapki (przekrojony na pół, z plasterkiem pomidora i sera prezentuje się bardzo atrakcyjnie). Mini głogowe kwiatuszki powoli zaczynają kwitnąć. Długo szukałam głogu
les mirabellesjadalne... prawie) rośliny, tak żeby umilały czas spędzony w poziomie. Dlatego powstały małe grządki z pachnącymi roślinami jednorocznymi- werbeną, goździkami i szałwią omszoną. Towarzyszy im komarzyca. Jedziemy działać. Inspekcja pracy. Do hamaka dociera też aromat róż- właśnie zaczęły kwitnąć, mam już pierwszy worek:) A to nasz ogrodowy mutant- skrzyżowało nam różę pomarszczoną z dziką różą. Nie jest specjalnie dekoracyjna
les mirabellesdrożdżówka idealnie harmonizowała ze słodyczą konfitury różanej. Niebo w gębie! W ogrodzie towarzyszą nam teraz piękne zapachy- róża portlandzka i słodko, lipowo pachnąca iglicznia. Po takiej uczcie zajęliśmy się pracą- trzeba było dokończyć przycinanie trawska, posadzić jeszcze jedną komarzycę, skrócić niektóre gałązki. Ale wiedzieliśmy, że wieczorem czeka nas uczta- ognisko i kolejne testowanie marketowych produktów. Tym razem na tapetę poszedł
les mirabellesSkończył się czerwiec i skończyły się trochę szaleństwa z pracą. Wprawdzie wciąż nie mam wakacji, ale jest znacznie luźniej, co mam nadzieję będzie widać po aktywności w ogrodzie i na blogu. Z jednej strony ilość i intensywność przeżyć spowodowała, że wydaje mi się, że czerwiec trwał jakieś trzy miesiące, z drugiej nawet nie zauważyłam, kiedy truskawki ustąpiły miejsca malinom
les mirabellessałaty lodowej, skropione sosem z octu balsamicznego. Mnie kombinacja smaków wprawiła w zachwyt, dodatkowo cała potrawa wygląda niesamowicie dekoracyjnie. Recenzja konQbka była entuzjastyczna, nawet po wyjątkowo ciężkim dniu w pracy;) Obiad podałam z wodą z ogórkiem, limonką i miętą pieprzową. Bardzo orzeźwiające! A do obiadu dobra lektura
les mirabellesnajsuchszych zakątkach, zarastający bujną, podeszczową trawą. W nagrodę za opiekę podzielił się cukiniami, z którymi mama przygotowała swoje popisowe leczo. A kiedy wróciliśmy zaskoczył nas ilością czekającej w nim pracy- koniec wakacji! Takie widoki przywitały mnie po tygodniowej nieobecności: Mirabelki jeszcze są! Róża pomarszczona nie kwitnie tak obficie jak rok temu, bo w związku z krótszymi wakacjami nie miałam czasu
les mirabelles