grządce i jeszcze można go zjeść- czego chcieć więcej?:) A na zakończenie dnia pozdrowienia od Lucki- kilka dni temu dostałam butelkę wina, którą po przyjściu z pracy położyłam na łóżku (nie jestem wzorem uporządkowania...). Nie minęło kilka chwil a do pokoju zawitała Lucka i takie oto miejsce znalazła sobie do spania: Dobrych snów- śpijcie co najmniej
les mirabellestymczasem nasze zbiory to po trzy garstki za jednym razem- w sam raz, żeby zmontować letnią sałatkę. Sałatki będą dwie. Pierwsza to moja interpretacja sałatki zrobionej na imprezę w pracy przez jedną z koleżanek. Cudowny zestaw smaków, aromatów i struktur. Marta do swojej sałatki nie dodała bobu- my mieliśmy go akurat z ogródka, więc też skończył w sałatce. Do sałatki
les mirabellesgodziny). Zapiekankę można jeść na gorąco, z dodatkiem surówki a nawet sosu np. pieczarkowego. Ja najbardziej lubię ją samą. Można ją też jeść na zimno- na przykład wziąć do pracy w pudełeczku. Tylko jedna dobra rada od zaprawionych w boju- nałóżcie sobie połowę tego co wydaje się wam, że zjecie. To naprawdę sycące danie. Znalezione na awkwardyeti.com - cała prawda
les mirabellesoświecającej rozmowie w pracy, pomyślałam, posprawdzałam i założyłam konto na pintereście. Jeśli macie ochotę to serdecznie zapraszam na mój profil , gdzie znajdziecie różności, które mnie inspirują i przepiękne zdjęcie Georga Clooneya... A na blogu zapraszam na mniej i bardziej udane serniki:) Stworzenie profilu na Pinterest okazało się dobrym posunięciem prawie od razu- a to dzięki przepisowi na lawendowy sernik , który
les mirabellessię jej, ale przyciąga owady, które zapylą nam nasze kwiatki). Udało mi się jeszcze zebrać prawie kilo fasolki szparagowej i garść płatków różanych. Płatki różane planuję wziąć jutro do pracy, bo podzieliłam się swoim pomysłem na skandynawskie bułeczki różane i zrobił wrażenie. A że było to w firmie sprzedającej thermomixa, to może, może moje bułeczki staną się sławne i zaistnieją
les mirabellesciekawą czarną sałatę -aroniowy susz do przygotowywania herbatki -niepasteryzowane piwa (w tym migdałowe-hm?) -cydr trzebnicki (po degustacji- dobra rada, nie pijemy na pusty żołądek po całym dniu pracy w ogrodzie, chyba, że chcemy skończyć z głupkowatym uśmiechem na rozanielonej twarzy; producent wprawdzie procentów nie podał, ale podejrzewam, że cydr jest nieco mocniejszy niż piwo) -pyszną wędzoną pasztetową
les mirabellesbyły z naszego ogródka. Taka mała radość. Nie użyłam mąki, bo dodatków było tak dużo, że nie chciałam za bardzo zagęścić masy. A teraz życzę smacznego i uciekam do pracy. Właśnie słyszałam stado gęsi- czyżby już wracały do ciepłych krajów? Jakoś tak smutno
les mirabelleskolejce czeka kilka postów brzoskwiniowych, ale dziś "znaniecka" pojawiły się kasztany. Nie było ich, nie było a tu idąc do pracy nagle zobaczyłam kasztanowy kobierzec. Kilka od razu trafiło do mojej kieszeni- ten zwyczaj mam od mamy, która zawsze ma pod ręką kasztana "na zdrowie". Wracając zebrałam jeszcze parę do dekoracji. A w domu przygotowałam kasztanowe muffiny. Wprawdzie
les mirabellessłodkie. Takim sukcesem jak samodzielnie wyhodowane arbuzy (no dobra, arbuziki) muszę się pochwalić:) *Przepraszam za jakość zdjęcia, ale danie to przygotowałam rano a piekliśmy je dopiero po mojej pracy czyli koło 7mej wieczorem. Było już ciemno i brakowało normalnego światła, była sesja pod lampką na biurku
les mirabellesmuzyczna. Podobno dziewczyna jest nasza, podejrzewam że bardzo młoda, ale jak pięknie jesiennie śpiewa:) *znów przepraszam z byle jakie zdjęcie ciasta; niestety jesienne słońce kończy się szybciej niż moja praca i nie mam jak zrobić zdjęć w dziennym świetle
les mirabellespieczemy około 50 minut, do momentu aż dźgulec wbity w ciasto jest suchy. Studzimy ciasto w formie. I świętujemy. Dziesięć tysięcy odwiedzin. Albo czyjeś urodziny. Albo sukces w pracy. Albo wstanie na czas na autobus. Każdy powód jest dobry, żeby uraczyć się tym ciastem:) P.S. Obawiam się, że ten sobotni post ukaże się dopiero w niedzielę ponieważ konQbek właśnie przysnął
les mirabellesdają" powiedział. Trudno nie przyznać mu racji. Niestety dla mnie opcja leżak na tarasie była dziś niedostępna. Dlatego teraz panują: -piżamowa bluzka -oryginalna chińska herbata, którą dostałam dziś w pracy (ulung- co za aromat!) -słuchawki na uszach i cudowne basy xx (to autentyczny masaż dźwiękiem) -blogowanie i szukanie przepisów. Tylko słońca już brak. Jeśli jutro będzie, kto da się skusić
les mirabellesstan najlepiej zawinąć się w kocyk i nawet nie próbować nic osiągnąć. Niestety na takie luksusy nie ma czasu. Moment refleksji tylko na czerwonym świetle, w drodze z jednej pracy do drugiej. To może chociaż ciastko do schrupania? Jakiś czas temu, przy okazji bzowych skonsów , pisałam że Anglicy to się znają. Im bardziej w jesień tym częściej do mnie
les mirabellesnią, nie wiadomo czy całe. A na deser nasz kompostownik. Tutaj wystarczy zdjęcie: Tak dla przypomnienia, tak ładnie wyglądało wszystko jeszcze kilka dni temu:/ Potem poniedziałek. Zapomniałam kluczy do pracy i pipkacza na parking. W połowie dnia dostałam smsa od sąsiadki, że znalazła moją kartę bankową na ulicy (podziękowałam piękną gwiazdą betlejemską- ale by było jakby znalazł ją ktoś niepowołany
les mirabellesjuż rok. Im bardziej się zastanawiam tym bardziej myślę, że wybrałam najgorszy moment na zaczęcie blogowania. Totalna bezczynność i stagnacja. Nie dzieje się nic, pracy w pip, nie ma komu do bloga usiąść. Ale stało się- jak się nie myśli to potem trzeba ponosić konsekwencje. W ten statyczny czas chyba nie pozostaje mi nic innego jak podsumować i napisać
les mirabelles