Mi się zdarzyło. Takie pieczone w specjalnym, małym piecyku. Parzyły palce, kiedy gorące obierałam je ze skórki. Smak mnie zaskoczył - niby nic wielkiego, ale jednak mają coś w sobie. Coś, co sprawia, że sięga się po następny i następny, aż w miseczce zostaną już tylko łupinki. To było ładnych parę lat temu. Od tamtego czasu nie miałam okazji znów ich spróbować. Aż we wtorek, spacerując z C. i Ptysią, zaczęliśmy zbierać kasztany. Tych oczywiście się nie je (tylko specjalna odmiana nadaje się do spożycia), j... czytaj dalej...