Lipiec. Miał być lajtowy w pracy, bogaty w rozwijanie zainteresowań (żebyście widzieli ten ambitny zaczątek makramy na mojej ścianie...) i relaksujący. Zamiast tego wyrobiłam więcej godzin niż w czerwcu i przyznam szczerze doznałam lekkiego szoku, kiedy to podsumowałam wszystko na rachunku. Nie czuję, że zwolniłam- wręcz przeciwnie, przegoniłam przez ten lipiec, wracając do swojego starego zwyczaju jedzenia w samochodzie. Prawie nic nie udało się ugotować ani upiec. Ale raz poszliśmy sobie z konQbkiem na ś... czytaj dalej...