Są takie książki, które niemal od pierwszej strony są dla mnie, czasem mocno zmęczonej, zabieganej, zajętej duszy jak balsam, jak lekarstwo, jak wybawienie od strapień i utrapień codzienności, jak ciepły, letni dzień w środku mroźnej zimy, jak Boże Narodzenie w połowie mrocznego, wietrznego, chmurnego i bardzo dżdżystego listopada. Tym są dla mnie właśnie książki Magdaleny Witkiewicz. Specjalistka od szczęśliwych zakończeń Po raz pierwszy z twórczością pisarki spotkałam się podczas lektury Ballady o ciotce Matyld...