M yśląc o agreście, od razu przypomina mi się działka moich dziadków i kujący krzew z zielonymi kuleczkami. Zrywając owoce, zawsze mocno kaleczyłem sobie dłonie, ale stanowczo było to warte zachodu. Następnie wysysałem kwaśno-słodki środek, a skórki rzucałem w kąt, aby nikt nie widział. Dziś krzewu już nie ma, a agrest wspominam z sentymentem. Jednakże kilka dni temu w zieleniaku ujrzałem kobiałkę z niezwykle dorodnymi owocami. Część zjadłem w drodze do domu, a z reszty postanowiłem upiec tartę. Klasyczną, na kru... czytaj dalej...