Moi drodzy, przyznaję się - rozpuściłam C. Rozpuściłam go straszliwie, zupełnie niechcący. On nic sobie z tego faktu nie robi, a i ja się troszkę cieszę. Brzmi dziwnie? Ależ absolutnie! Rozpuszczenie to bowiem jest potwierdzeniem smaczności tworów wychodzących z mojego piekarnika, co bardzo mile łaskocze moje piekarnicze ego. No dobrze, już wyjaśniam, o co mi właściwie chodzi. Otóż, kilka dni temu, tuż przed wyjściem do pracy C. spojrzał na mnie maślanymi oczkami (a, wierzcie lub nie, jest naprawdę utalen... czytaj dalej...