czwartek, 5 października 2017

Hot dogi z Mont Saint-Michel

Ostatnio pisałem o inspiracjach kulinarnych jakie dopadły mnie w Normandii. Dlaczego zatem ten skrawek ziemi wsunięty w morze, który mam Wam zamiar przedstawić zasłużył na osobny wpis? Dlatego, że sprawa jego przynależności nie jest taka prosta. Teoretycznie leży na terenach Normandii, a przynajmniej na terenach, które w myśl współczesnego podziału administracyjnego nazywają Normandią. Bretania uważa, że, z racji pierwotnych granic, ta góra jest ich, a w najlepszym wypadku leży na granicy. Stąd można tam spotkać herby zarówno jednej jak i drugiej krainy. Właśnie dlatego uznałem, że zasługuje to na osobny wpis. Oczywiście spotkałem tam też bardzo ciekawe danie.

Mont Saint-Michel albo Góra Świętego Michała, to dość osobliwe miejsce. Jest to miasto wybudowane na górze. Mało tego, góra jest otoczona morzem. Przyznajcie szczerze, że prezentuje się wspaniale. Zrobione podczas odpływu :)


Podobno pewnemu biskupowi ukazał się anioł, który powiedział mu, że ma wybudować na górze świątynię. Biskup go olał więc anioł użył środków przymusu - zrobił mu dziurę w głowie. Również podobno, pochowany jest tam sam Juliusz Cezar. 
W każdym razie świątynia się rozrosła, potem był tam klasztor z małym miasteczkiem, które po otoczeniu go murami nabrało znaczenia strategicznego. 
Kiedyś można było dojechać samochodem pod samą bramę, ale zdarzało się, że ktoś zapomniał o przypływie i z samochodem robił się problem. Obecnie auto można zostawić na parkingu, a do murów podwiezie nas darmowy autobus. W ekonomii nie ma nic za darmo (tzn. jest, ale niewiele :) ), dlatego i autobus nie do końca darmowy, bo za parking zapłaciłem 12 euro, a nie bardzo jest gdzie indziej zaparkować. 
Sam autobus to bardzo ciekawa konstrukcja. Pomijając kwestie wizualne - drewniane obicia - to jest bardzo praktyczny. Droga jest wąska wiec kierowca nie ma jak zawrócić. Przesiada się do szoferki znajdującej się po drugiej stronie jak w szynubusach. Drzwi też są po obu stronach.


Pomimo, że co 3 minuty jeździły takie wehikuły, turystów z syndromem z nad Morskiego Oka nie brakowało i część decydowała się na przyczepy z zaprzęgiem konnym, bo bryczkami bym tego zdecydowanie nie nazwał :)

Samo miasto, do którego wstęp jest darmowy zachowało swój średniowieczny charakter. Widzimy to już przy bramie.


Idąc dalej spotykamy charakterystyczne wąskie uliczki upstrzone sklepami. Ta Grande Rue czyli Ulica Główna jest tam najszersza :)
Przy okazji. Tamtejsze gofry nie są tak dobre jak nasze. W ogóle nie są chrupiące i smakują sodą. Natomiast pachną tak samo. Po ugryzieniu jest szok :)


Wyżej już jest tylko lepiej.


Na samym szczycie leży kościół, który ciut się rozrósł od X wieku :) Niestety zmienił styl. Dlaczego piszę niestety? Kiedy podróżowałem po Normandii widziałem wiele małych, starych kościołów romańskich. Ten styl w budownictwie charakteryzował się tym, że ołtarz był zwrócony na wschód. Jest to bardzo istotne dla podróżnika. Osobiście orientowałem się za ich pomocą kilka razy. Natomiast najważniejszą cechą tego stylu była jego wartość użytkowa. Tak stworzone budynki, z grubymi masywnymi ścianami i małymi oknami, miały wartość obronną. Późniejszy gotyk to już styl wybitnie ozdobny. Wizualnie majstersztyk, ale jedynym jego celem było pokazanie jaki Bóg jest wielki, a jaki człowiek mały.
Na zdjęciu winda towarowa.


Widok z góry również imponujący. Tam daleko dochodzi woda podczas największych przypływów, których terminy są oznaczone na tablicy informacyjnej.


Tak ładnie, że nawet gargulce nie są straszne.


Poszła fama, że kręcono tam serial Gra o Tron. Tak naprawdę to nie kręcono, ale kto by się przejmował prawdą skoro plotka tak dobrze brzmi. W każdym razie miejscowi to wykorzystali i możecie kupić zbroję królewskiego gwardzisty z wyżej wymienionej serii. Jak to mawiał pewien znany kulawy podrywacz, nauki którego przyswaja sobie każdy szanujący się polityk. Kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą.


Spotkałem tam bardzo ciekawe danie. Hot dog z frytkami, ale nie osobno, tylko w środku. Frytki to bardzo francuski dodatek. Do tego stopnia, że ich angielska nazwa to french fries. Jak sama nazwa wskazuje zostały wymyślone w Belgii :) Połączenie dość niespotykane, bo fuzja amerykańsko-francuska. Dziwne o tyle, że te kraje nie przepadają za sobą, co było widoczne np. podczas kryzysem Francja - NATO, a ostatnia awantura na Bliskim Wschodzie wcale tego nie poprawiła. Tym bardziej danie zasługujące na uwagę.

Składniki:
- bułka
- ziemniaki
- jakaś parówka


Wykonanie:
Ziemniaki obieramy, kroimy na frytki i smażymy na oleju.
Parówkę kładziemy na frytki, żeby się podgrzała. Dzięki temu nie musimy uruchamiać dodatkowego garnka.
Bułkę przekrajamy, kładziemy do środka frytki a na nie parówkę. Podobno frytki najlepiej smakują w komplecie tzw. świętej trójcy. Z belgijskim piwem i majonezem. Piwo sobie przywiozłem, a majonezu nie dałem do przepisu, bo drogi :)

Wiem, że ładnie, ale woda potrafi tam się podnieść od stanu najniższego nawet o 15 m. Także radzę szybko się zmywać, tym bardziej, że licznik na parkingu tyka :)


1 komentarz:

  1. Wow, ale pysznie wyglądają te hot-dogi :D Sama bym takie teraz zjadła :P

    OdpowiedzUsuń