Trójmiasto po trosze - Sopot


Biorąc pod uwagę całe Trójmiasto, mam wrażenie, że pod względem kulinarnym Sopot przypadł mi najbardziej do podniebienia. Po jednodniowej wizycie w tym mieście moje kubki smakowe były chyba najbardziej zadowolone i wypełnione niemalże po brzegi. Aby tego doświadczyć nie było potrzeby zagłębiać się w sławny jak Krupówki deptak na ulicy Bohaterów Monte Cassino - tzw. Monciak. Dobre jedzenie znajdziemy tuż tuż, ot całe kilkanaście/dziesiąt metrów od naszego Bałtyku.


Krok pierwszy - Bar Przystań, al. Wojska Polskiego 11


Wyszukując w internecie informacje na temat polecanych miejsc z jedzeniem natrafiłem na coś w stylu "must be, must eat" - Bar Przystań. Pora obiadowa, kurza twarz, nie będzie miejsca - na zewnątrz wszystkie stoliki zajęte, w środku to samo i nie zapowiada się aby coś się zmieniło. A jednak! Są dodatkowe stoliki nad barem, także z widokiem na morze. Kolejka... dobre kilkanaście minut trzeba wystać aby złożyć zamówienie. Niemniej jednak pogoda piękna, więc w oczekiwaniu na jedzenie można schłodzić się zimnym piwem Specjał i kontemplować, w tak pięknych okolicznościach przyrody i tego... 

Jest - tatar z łosia z kawiorem. Szczerze? Jedyny słaby punkt z naszego wyboru. Mięso standardowo w polskiej kuchni wymieszane z Magii więc smak oczywisty - poniżej czegokolwiek. Cebulę chyba krojona siekierą. No nic, może ktoś na kuchni miał zły dzień albo po prostu wszystko w d...ię.


Ale za to zupa rybna - polecana przez każdego chyba - wyśmienita. Nie jadłem jeszcze takiej zupy z taką ilością mięsa w środku. Można było niemalże wbić łyżkę na sztorc w środek i utrzymałaby się. Konkretnie, mocno doprawiona (ale nie ostra), no i porządna porcja. Zdecydowanie należy jej spróbować (choćby biorąc jedną michę na 2 osoby). 


Następnie dwie ryby - flądra oraz witlinek bałtycki. O ile flądrę raczej wszędzie dostaniemy w knajpach, tak ta drugą rybę niekoniecznie. Obie ryby naprawdę przyzwoite, dobrze wysmażone. Sam witlinek to ciekawa ryba - jego filety są dość zwarte i solidne, mięsiste przez co z przyjemnością aplikuje się takie danie do pyszczka. 




Bar Przystań - nikt nie mówił, że tam jest obsługa jak w restauracji bo chyba nie wyrobili na opłacenie kelnerów itd., na jedzenie czekałoby się godzinami, a w tym przypadku nie o to chodzi. Należy wystać by złożyć zamówienie, przyjść po jedzenie i pozostawić brudne naczynia bez napiwku. Tak to wygląda i jest w porządku. Niech tak będzie. Tylko niech nikomu nie przyjdzie do głowy zmieniać nazwy miejsca z Bar Przystań na Restauracja Przystań bo wiele restauracji mogłoby się poczuć niekomfortowo.

Krok drugi - wędzone rzeczy
Wychodząc z Przystani kierujemy się w stronę molo. Niby człowiek po posiłku ale i tak oczy widzą jedzenie a mózg podpowiada "idź tam, idź tam". Małe sklepiki z wędzonymi rybami - od węgorza, po pstrąga, łososia, halibuta czy dorsza. Moją uwagę przykuło jednak coś innego - paprykarz z łososia. Takie małe cudeńko kosztowało zaledwie piątaka. Coś naprawdę rewelacyjnego, bardzo mało ryżu a sporo wędzonej ryby, porządnie doprawionej, odpowiednio słonej. Do tego jakaś błyskawiczna plażowa sałatka typu wymieszać szpinak w oleju rzepakowym z cytryną, rzodkiewka, kawałek dobrego pieczywa poszarpanego ponętnie w rękach i pokruszona zawartość foremki... Tak, wiem, może ten paprykarz nie wygląda zbyt apetycznie ale w smaku przedni!




Krok trzeci - cepeliada od gór po morze
Trafiliśmy akurat na Cepeliadę, wydarzenie nawiązujące swym asortymentem do folkloru i sztuki ludowej. Standardowo jak na tego typu iwentach znajdziemy mnóstwo chlebów, wędlin, serów, ryb. Nie zabrakło także wisiorków, zabawek, bursztynów, różnej maści odzieży. 











i kto by pomyślał, że to kotek...

Cepeliada kończyła się wręcz przed wejściem na sopockie molo. Naprawdę fajna to rzecz to molo - tym bardziej, że jest zadbane i rozwijane - jeszcze parę lat temu nie było pięknej mariny z równie przykuwającą wzrok Restauracją Meridian - muzyka na żywo, piękny widok, wyższe ceny ale i forma i jakość także z wyższej półki. Na piwo także można tu zajrzeć.


Krok czwarty - coś na słodko
Nie zajrzeć na Monciak, będąc w Sopocie, to jak zjeść usmażonego tatara. Nie mam na myśli tutaj jakąś rozpustę kulinarną czy alkoholowo-taneczną ale po prostu pobyć chwilę, zobaczyć taki pokrzywiony domek i pójść sobie. No może jeszcze zjeść gofra siedząc bez spiny na najbliższej ławeczce. Czy zastanawialiście się nad tym, że gofry to jedne z nielicznych rzeczy, które niemalże zawsze i wszędzie są robione od ręki, na miejscu, przed naszymi oczyma? Dzięki temu są świeże, chrupiące a ich ciepło sprawia, że dobra bita śmietana zaczyna uciekać z góry na nasze ręce i spodnie tudzież inną kieckę. Do tego sezonowe owoce. Banalnie proste ale to się sprzedaje - nie ważne czy na Monciaku, Krupówkach czy jakimś Krakowskim Przedmieściu.



Krok piąty - pieczem do domu
Sopot. Miasto F - fajne, z fajnymi ludźmi, z fajnymi miejscami do spędzenia czasu, z fajnym jedzeniem na różne portfele. A że lubię wracać do fajnych miejsc, to z przyjemnością to uczynię będąc następną razą w Trójmieście.

PS - Z cyklu Artyści

Klasyka na polskich deptakach


Lira korbowa - niesamowite dźwięki

Nie tylko akordeon w modzie

Artystka z klasą

Ładna pani w ładnym wdzianku - jej produkcji

Góralu, czy Ci nie żal?

Masz babo placek!



2 komentarze :

AasaPolska.pl pisze...

Chyba każdy polak wie że w Sopocie jest po prostu przepięknie.Sam jeżdżę tam co tydzień.

Anonimowy pisze...

Wygląda to super. Pozdrawiam.

Prześlij komentarz