sobota, 13 grudnia 2014

Z dalekich wypraw #9 Na świętej Lusi bułka być musi!

Normalnie o tej porze, zwyczajowo pod domem imć Jaruzelskiego, odbywały się protesty z udziałem przeciwników, jak i marsze zwolenników wprowadzenia stanu wojennego.
Takie rzeczy tylko w Polsce. Tradycyjne. Smutne. Nic, tylko się wrzucić pod "pędzące' pendolino. Ha! Bo my mamy w sobie coś takiego, co każe nam świętować przegrane bitwy. Nie przez nas rozpętane wojny. Mordy i rzezie. Płacić niebotyczne odszkodowania za nie nasze więzienia. Ale u nas. Bo my lubimy być tacy włazi w dupę uprzejmi. Dla tych, którzy później nam ją pokazują. I z wiz się śmieją prosto w twarz.
Zamiast cieszyć się. My wolimy zgrywać Mickiewiczowskiego Konrada. I cierpieć po stokroć za milijony.
Co innego Szwedzi...


Jeśli już mają tego dnia maszerować to w świetlnym pochodzie. Któremu zwyczajowo przewodzi piękna śniadolica niewiasta o rdzennie skandynawskiej aparycji. Święta Łucja, bo o niej mowa. Tego dnia nikt się nie smuci. Wręcz przeciwnie. Ludzie śpiewają. Pozdrawiają się. I dzielą specjalnie na tę okazję wypiekanymi adwentowymi Lusiobułkami [lussekatter; lusse- światło, katter- koty]. 
Dlatego nie na darmo mama dziś bułek napiekła. Jednakowoż Lusia i Lucjanek imieniny w tym dniu współdzielą. I oboje dziećmi światła są. 
A Święta? Odliczanie zacząć czas!


W garnku podgrzałam 500 ml mleka. Do letniego wkruszyłam 50 g świeżych drożdży. Mieszałam do rozpuszczenia. Dodałam roztrzepane jajko, 100g stopionego masła i 3 łyżki cukru. Wymieszałam.
Do miski przesiałam 1,5 kg mąki pszennej. Dodałam łyżeczkę kardamonu, kurkumy (oryginalnie winien być szafran) i mleczną mieszaninę. Zagniotłam elastyczne i miękkie ciasto. Pozostawiłam je w ciepłym miejscu do podwojenia objętości, czyli na ok. 1h.
Po tym czasie ciasto zgrabnym plaskiem odgazowałam. Zagniotłam. Podzieliłam na 15 równych części. Z każdej uformowałam  30 cm cienkie kiełbaski. Które następnie zwijałam na kształt litery S, tworząc ślimaczki. Bułki ułożyłam na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawiłam na 15min. do piekarnika nagrzanego na 50st. celem napuszenia (oczywiście standardowo zapomniałam zostawić im trochę miejsca i kilka posklejało się). Następnie każdą bułkę posmarowałam rozbełtanym jajkiem z dodatkiem łyżki mleka. W środki ślimaczków wetknęłam rodzynki. I zapiekłam przez 20 min. w 150st. Gotowe wystudziłam na kratce.


Tylko skąd te koty? 
Od Lucyfera. Serio. W dawnych Niemczech (skąd wywodzi się bułkowa tradycja) wierzono, że diabeł w kocim przebraniu przychodził do dzieci i dawał im baty. Podczas gdy Jezus rozdawał grzecznym dzieciom rozzłocone szafranem bułki. Które stanowiły swoisty świetlny straszak na diabelskiego kota.
  
Źródło przepisu

Zagraniczne słodkości BożonarodzenioweSłodki Prezent

2 komentarze:

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)