niedziela, 16 listopada 2014

Nieprzepisowo #16 Historia pierwszej owsianki i wstęp do kuchni pięciu smaków

Bałam się tego strasznie. Jak wszystkiego, co związane z Gizmo. I instytucją... lekarza.
Bałam. I wykrakałam.
Na wizycie 4,5+ Gizmo "stał się" tabelką. Wagą. I długością. Proporcją. Która nie pasuje do schematu. 
A nie zdrowym, wesołym chłopczykiem. Który nie chce być statystycznym. Standardowym. Pięćdziesiątym centylem. Woli elitarną grupę 25.
Odpowiadając na krzyżowy ogień pytań, zapierałam się obiema piersiami, że zasysa je do bezdennego dna. Że ma na zawołanie. Kiedy chce. I gdzie chce. Nawet w nocy. Farciarz jeden!
Ale wyrok zapadł. Proszę pobawić się w owsiankowanie.

Oczywiście, nie posłuchałam. Stwierdziłam, że żaden norweski konował nie będzie rządził moimi cyckami. Ja sama wiem jaką mam wydolność. A jeśli Młody jest satisfied. To nie ma co go na siłę dodatkowo uszczęśliwiać.
Odczekałam miesiąc. Dłużej już nie mogłam... wysłuchiwać ciągłych pytań ze strony mamy- babci. Czy dokarmiam Młodego? O, litości!
Ale okej. Autorytet przemówił. Dziadek wtórował. A to już dwoje na jedną.

Więc... szperam namiętnie w poszukiwaniu inspiracji kulinarnych dla Gizmo. 
Ma się rozumieć Matka bardziej przejęta niż on sam. 
Bo się kobita naszuka. Bo chce, aby ta breja jakiś smak miała. 
Nagotuje. Bo ambitna i kupować nie chce.
Namiksuje. Bo Zombiak gołymi szczękami nadal straszy. 
A wszystko zamiast w buzi i tak ląduje gdzie popadnie. A najwięcej oczywiście na Matce. O, cierpliwości, wołam do ciebie!
Łyżeczka zaciekawienie wzbudza jedynie jako drapaczka dziąseł. Więc z chwilowej niepoczytalnej bezsilności rzeczone śniadanie było w butli podane. Wymęczone. Ale wybombione! Za setnym podejściem...
Pierwsza setka Lucjanka. To owsianka. I pół bananka.
Dumna jak paw z wywalonym ogonem pół dnia chodziłam. Zaraz memory five do mamy. Dziecko pod niebiosa wychwalone. Jaki żarty, nienażarty ;)


A później zonk! Owsianka wróciła do mnie. W wersji sprzed zblendowania. Zreinkarnowana. I kolorków lepszych nabrała. "Wypachniona" na spotkanie ze mną, że hej!
Gizmo nad nią cały dzień widać, pracował. Oddaję tobie, co kryję w sobie, mamusiu! Oj, postarał się. Odwdzięczył za butlę. Cycka oszukanego dała. To niech ma ;) 
A Matka, jak to wariatka. Cieszyła się. Że kupa jest. I w ogóle. Zastanawiając, jak on TO zrobił... w pieluszkę?!?
Upust szczęśliwości wyraziła w wiadomy dla siebie sposób. Cudownie o(d)żywiającą. Kawą.
Bo przez pomyłkę gdzieś wyszperała. Zawieszone w wirtualnej czasoprzestrzeni.
Ale ciekawość wzbudzona. I rozniecona chęć poznania. Zgłębienia wiedzy o kuchni pięciu smaków.
Dziś tylko wstęp. Preludium małe. Więcej niebawem. Jak się oczytam z tematem.
Póki co kawusię wrzucam do akcji, bo warto się nią podzielić. 
Skuście się!


litr wody
4 łyżki kawy rozpuszczalnej
szczypta cynamonu
szczypta imbiru
2 goździki
mandarynka
łyżeczka miodu

Wodę zagotowałam w szklanym naczyniu.
Zmniejszyłam ogień i...
Dodałam kawę. Gotowałam 2 minuty.
Wsypałam cynamon. Gotowałam 2 minuty.
Dodałam imbir i goździki. Gotowałam 2 minuty.
Wrzuciłam mandarynkę. Gotowałam 2 minuty.
Posłodziłam miodem. Gotowałam 5 minut (ha! tak dla odmiany).
Po czym przelałam do kubka.
I wysiorpałam. Do dna!

Rozgrzewające napoje na jesień

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli już zbłądziłeś w bastaleny strony, jesteś o komentarz mile poproszony ;)

Drogi "Anonimie" Ciebie też nie minie. Wpisz, proszę, w komentarzu chociaż swoje imię ;)