Drogi czytelniku!

Jeżeli masz pomysł na współpracę z nami - śmiało do nas napisz!
Jeżeli takiego nie masz, ale podoba Ci się nasz blog - również napisz!

Jesteśmy otwarte na pomysły kooperacji, a także chętnie porozmawiamy o Twoich kulinarnych gustach.
Mamy pomysły na gastronomiczne imprezy, spotkania, eventy, w których chętnie Ci pomożemy!

Nie zwlekaj - napisz! Oto adres mailowy:
mojamamagotuje@gmail.com

Wyszukaj na blogu

środa, 20 lipca 2016

Ciasto z malinami

Dawno nic dłuższego nie pisałam. W tym roku wakacje okazały się niesamowicie dynamiczne! Wyjazdy, praca, łatwo nie jest, ale też nie ma co narzekać. Chciałabym podzielić się moimi odczuciami do ostatniej podróży, która odbyła się w kierunku Prowansji, a konkretnie do wszystkim znanego miasta portowego - Marsylii. Wyjazd miał charakter taneczno-występowy, jednak ja, jak zwykle miałam czas, aby po swojemu pokontemplować otoczenie i zjawiska, jakie występują w tym mieście podczas ok. tygodniowego pobytu na południu Francji. Oczywiście szczególną uwagę przykuwała gastronomia i symbole Marsylii.




Na początku - strach. Dość duży. Kto chce wybrać się do drugiego największego miasta we Francji, a jest świadomy ostatnich niebezpiecznych wydarzeń, które mają miejsce w tym kraju, na pewno zapyta wszechwiedzącego Google'a o bezpieczeństwo. I tak wpisując kwerendę: Marsylia bezpieczeństwo - zaczynamy lekturę, przy której włos jeży się na skórze coraz bardziej w miarę czytania kolejnych artykułów. Chodzi przede wszystkim o to, że gangi imigrantów, przestępstwa, bójki, kradzieże to według znacznej ilości stron internetowych, blogów podróżniczych i portali informacyjnych chleb powszedni w Marsylii. Boją się tam Muzułmanów, przestępców, a każdy może być potencjalnym zagrożeniem dla nas, naszych bliskich i naszego dobytku.
Przez wzmożony stan samokontroli i czujnej obserwacji otoczenia pierwsze 10 min w przepięknym porcie minęło na lustrowaniu każdego ruchu tubylców, przez co zachwycanie się wycieczką było utrudnione. Z minuty na minutę jednak niepowtarzalny klimat tego miejsca zaczął mnie pochłaniać.

Lekko wypłowiałe, pełne ściśniętych ze sobą rudych dachów, otoczone lazurową wodą, z której gęsto wystają białe żagle łodzi i jachtów, przepełnione zabytkowymi murami miasto - tak w wielkim skrócie można scharakteryzować Marsylię. Ciężko mi wypowiadać się o mieszkańcach, ponieważ doświadczyłam tylko nastawionych na turystyczny utarg, mówiących łamaną angielszczyzną sprzedawców, którzy mieli do zaoferowania na prawdę bogaty pakiet różności - od puszki coca-coli (z Robertem Lewandowskim!) po selfiesticka. Starałam się również nie oddalać zbytnio od portu i tętniących życiem ulic. Poprzez zachowanie odpowiedniego i na pewno nie przesadzonego stopnia uwagi i bezpieczeństwa mogłam podziwiać wspaniałość Marsylii. A ta ma do pokazania na prawdę dużo. Romańskie budowle, piękne plaże, wspaniałe katedry, wyspa, na której więziony był Hrabia Monte Christo, piękna pogoda - czego chcieć więcej?!

Jeżeli chodzi o sprawy kulinarne - szukałam słynnej zupy sporządzonej z owoców morza -------. Jak podają przewodniki można znaleźć ją w każdej restauracji, nie podają natomiast ceny, a ta jest zabójcza! Min 16 euro za przyjemność w maleńkim talerzyku. Wybaczcie, ale nie skusiłam się :(. Bardzo jednak żałuję. Nie miałam również na tyle czasu na poszukiwania bardziej atrakcyjnego cenowo miejsca. Ech... Ryby, owoce morza są dostępne na każdym kroku, pachną pięknie, a smakują jeszcze lepiej. Sklepy wyposażone są w różnego rodzaju owoce i warzywa, od tych pospolitych, po orientalne. Niestety ceny również należą do egzotycznych.

Kupiłam mydełko!! Znak rozpoznawczy unikatowych, regionalnych wyrobów. Grzechem jest pojechać do Marsylii i nie zaopatrzyć się w taki luksusowy specyfik.

Cieplutka woda, cały czas dające o sobie znać słońce i znośny tłum na plaży to coś wspaniałego w tej części wybrzeża Morza Śródziemnego. Do tego widoki... achhhhhh... na prawdę niesamowite, niepowtarzalne i cudowne.

Podsumowując - Marsylia nie jest wcale taka straszna :) Oczywiście z zachowaniem odpowiednich środków ostrożności można bardzo miło spędzić czas w tej części Francji.
Wracając do domu dowiedziałam się o zamachach w Nicei... To potężna tragedia, o której nie chcę się tutaj rozpisywać, natomiast w głowie utknęło mi jedno mocne przemyślenie.
Niebezpiecznie może być wszędzie, należy uważać dosłownie wszędzie! Bądźcie ostrożni na swoich wakacjach, pamiętajcie, że świat jest piękny, ale starając się zaczerpnąć tego piękna stawiajmy na pierwszym miejscu bezpieczeństwo nasze i naszych bliskich.







































A na deser ciasto malinowe bez jajek! Smacznego! :)

Ciasto z malinami

Pyszne, wilgotne, błyskawiczne do wykonania i wegańskie.
Przepis bardzo prosty, podobny do ciasta jogurtowego, tylko bez jajek i jogurtu
Zainspirowany przepisem z bloga Trochę inna cukiernia

Składniki:

  • 1,5 szklanki mąki (u mnie orkiszowa gładka)
  • 1 szklanka mleka roślinnego lub zwykłego
  • 1/2 szklanki brązowego cukru nierafinowanego lub ksylitolu
  • 2 łyżki kakao
  • 1 płaska łyżeczka sody lub proszku do pieczenia bez fosforanów.
  • ½ szklanki dobrego oleju
  • 1 łyżeczka octu balsamicznego (ewent. soku z cytryny lub octu jabłkowego)
  • 1/3 łyżeczki sproszkowanej wanilii lub 2 łyżeczki cukru z prawdziwą wanilią.
  • 1/3 łyżeczki soli
  • kartonik malin
Przygotowanie:

W misce mieszamy mąkę, cukier, kakao, sodę lub proszek do pieczenia, wanilię lub cukier z wanilią, sól. Dodajemy mleko, olej i ocet balsamiczny lub sok z cytryny. Wszystko mieszamy łyżką do połączenia składników a na końcu wsypujemy 1/ 2 kartonika malin i jeszcze raz delikatnie mieszamy.

Małą tortownicę (18 cm lub 22 cm) smarujemy olejem, przekładamy ciasto, posypujemy resztą malin i pieczemy ok. 35 minut w temperaturze 180 stopni.

Smacznego!













Autor: Córka

Letnie owoce 2

1 komentarz: