Keks wieczny (Mama uczy gotować!)

Keks wieczny (Mama uczy gotować!)

Nie da się nie zauważyć, ani zignorować tego, że święta zbliżają się do nas wielkimi już krokami. Wraz z nimi zaczyna się również realizacja punktów, z dłuższych bądź krótszych, list rzeczy priorytetowych. Rzeczy, bez zrobienia których święta na pewno będą nie takie 😉 I choć dla każdego są one czymś innym, każdy je przeżywa i spędza na swój sposób, to mogę się założyć o wino (bo ucinać sobie niczego nie dam ;)), że w tym czasie ożywają również wspomnienia lub opowieści. O czym? No jak to? Kto, gdzie i jak zdobywał kiedyś towar deficytowy. I w końcu, kto i jak przygotowywał te towary w pyszne, niepowtarzalne, odświętne potrawy. I choć opowieści te znamy już od lat, to z każdymi kolejnymi świętami ich wysłuchujemy. Może trochę z przymrużeniem oka, może trochę ze znużeniem, ale zawsze… Dla mnie nabierają one teraz nieco innego charakteru. Pewnej czułości i sentymentalności, bo… sama zaczynam je tworzyć 🙂 Dzisiaj to Wy wysłuchacie mojej pierwszej, krótkiej opowieści o keksie wiecznym.

Keks wieczny (tak stoi w Mamy zeszycie z przepisami), jest u nas obecny w każde święta. Kiedy indziej go u nas nie uświadczysz. Do keksa Mama kupuje bakalie w tym samym warzywniaku, już od wielu lat. Do keksa Mama zawsze używa Palmy, inaczej być nie może, ba inaczej nie wyjdzie 😉 Do keksa, moja Mama ma najlepszą rękę. Ten, który widzicie na zdjęciu jest mój i to z drugiego podejścia, bo pierwszy marnie wyszedł. Mamie marnie nigdy nie wychodzi, a mojemu daleko jeszcze do oryginału. To pewnie dlatego, że keksa tego nie cierpiałam gdy byłam mała i teraz się mści 😉 Nie lubiłam bakalii, a on ku mojemu nieszczęściu najeżony był bakaliami od spodu po sam wierzch. Dzisiaj nie wyobrażam sobie innego keksa, niż właśnie takiego, gdzie więcej jest bakalii niż ciasta 🙂 I jest jeszcze jedno… Mimo, że tego keksa piekłam ja sama i pomimo tego, że smakuje jak Mamy, to ja i tak nie mogę się doczekać tego maminego. I mam nadzieję, że po świętach dostanę go jeszcze “w kieszeń” 🙂

Keks wieczny

Składniki:

  • 80 g żurawiny suszonej
  • 80 g fig suszonych
  • 80 g moreli suszonych
  • 80 g śliwek suszonych
  • 80 g daktyli suszonych
  • 100 g rodzynek
  • 100 g skórki pomarańczowej kandyzowanej
  • 100 g orzechów włoskich
  • 250 g margaryny do pieczenia (Mama zawsze używa Palmy 😉 )
  • 250 g cukru
  • 250 g mąki pszennej
  • 5 jajek
  • 2 łyżki winiaku lub spirytusu
  • 1 płaska łyżka proszku do pieczenia
  • 2 łyżeczki pasty z wanilii
  • skórka otarta z 1 cytryny

Przygotowanie:

Margaryna i jajka powinny być w temperaturze pokojowej.

Zanim zabierzemy się za robienie właściwego ciasta, należy wcześniej przygotować sobie bakalie. Do dużej miski wrzucamy żurawinę, rodzynki, skórkę pomarańczową, oraz posiekane figi, morele, śliwki, daktyle i orzechy. Zasypujemy wszystko ok. 4 łyżkami mąki i dokładnie mieszamy, żeby wszystkie kawałki były pokryte mąką. Po co ten zabieg? Zapewniamy sobie w ten sposób (w miarę) równomierne rozmieszczenie bakalii w cieście. Jeszcze jedna ważna rzecz… Gdy będziemy odmierzać mąkę do właściwej masy, wówczas musimy odjąć tyle mąki, ile użyliśmy do zasypania bakalii. A gdy będziemy dodawać bakalie do ciasta, wówczas jeszcze raz dokładnie je mieszamy i dodajemy z całą mąką, nawet gdy jej część mimo wszystko opadła z bakalii.

Margarynę ucieramy z cukrem na puszysty krem. Ja robię to w mikserze stacjonarnym używając mieszadła do ciasta, natomiast moja mama używa ręcznego miksera z końcówkami do ubijania. Ciągle mieszając dodajemy po jednym całym jajku.  Jajka warto wybijać do małej miseczki, a nie bezpośrednio do ciasta. Zniweluje to dodanie nieświeżego jajka lub kawałka skorupki 😉 Następnie dodajemy alkohol, pastę z wanilii oraz skórkę cytrynową. Mąkę (oczywiście pomniejszoną o ilość jaką dodaliśmy do bakalii) przesiewamy z proszkiem do pieczenia i dodajemy do masy. Wszystko dokładnie mieszamy za pomocą miksera. Gdy mąka jest już wmieszana w ciasto, wówczas dosypujemy bakalie (z całą mąką) i mieszamy łopatką, do momentu, aż równo się ułożą w cieście. Wykładamy masę do dwóch keksówek, wysmarowanych wcześniej tłuszczem i wysypanych bułką tartą. Wkładamy na dolną półkę piekarnika i pieczemy przez ok. 60-70 min (lub do tzw. suchego patyczka) w temperaturze 170°C.

I teraz macie dwie opcje. Jeśli ciasto ucierane Was lubi, wówczas idziecie i zapominacie o nim na tę jedną godzinkę… Natomiast jeśli ciasto ucierane Was NIE lubi (tak jak mnie), to nie pozostaje Wam nic innego jak sterczenie przy piekarniku i odprawianie modłów, zaklinania i innych cudawianek, żeby Wasz keksik pięknie i bezzakalcowato urósł 😉 Aha, no i chyba nie muszę przypominać, że nie otwieramy piekarnika podczas pieczenia :)?

Wpis z serii “Mama uczy gotować!”

Będzie mi miło, jeśli zostawisz komentarz :)

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *