poniedziałek, 24 października 2016

#1 Malezja: Kuala Lumpur

Kilka słów na start.


Cześć ! 

Pozwolę sobie pominąć tę jakże niekomfortową część pisania powitalnych słów notorycznie umieszczanych w pierwszych postach wszystkich nowych blogów które ostatnim czasy rosną jak grzyby po deszczu.. Załóżmy więc, że jest to kolejna już z publikacji tu umieszczonych i przejdźmy do konkretów.*


 Niespełna, trzy tygodnie temu wróciłam w dość „ciekawych” okolicznościach z jednej z wypraw którą można podciągnąć pod te mianowane przygodą życia. Spędziłam miesiąc żyjąc w centrum Kuala Lumpur. Malezyjskiej stolicy, którą mogę określić mianem „kociołka Panoramixa” zarówno pod względem kultur i religii tam panujących jak i krajobrazu i architektury. Mieszkałam pełna zachwytu w apartamencie w centrum miasta, pracując dla internetowej firmy odzieżowej. Obowiązki "modelki" pochłaniały mi znaczną część dnia no ale marzenia, do których droga była ciężka jak cholera, się spełniają! Brzmi jak bajka co? Ale czytajcie dalej. Obiecuję, że ze mną nie będzie nudno, ponieważ ja, jak to ja zawsze wpakuję się w kłopoty, a tym razem przerosłam nawet samą siebie. 
 W ostatni weekend pierwszego z planowanych dwóch miesięcy mojego pobytu w KL postanowiłam kupić bilet w tanich azjatyckich liniach lotniczych i chociaż na krótko odwiedzić kolejną krainę moich marzeń. Tajlandię. 
 Spakowałam więc plecak i ruszyłam aby przeżyć najpiękniejsze dwa dni mojego życia, zakończone... i tu następuje nagły zwrot akcji… wypadkiem drogowym, ranami, pękniętą kością, zakażeniem i tygodniowym samotnym pobytem w tajskim szpitalu. Na dokładkę przyspieszony powrót katarskimi liniami w  biznes klasie z powodu braku możliwości zgięcia moich kolan posiadających dość nieprzyjemne dla oka kratery powstałe w skutek kontaktu pierwszego stopnia moich nóg z asfaltem... Taaa dość traumatyczne przeżycie i na pewno wrócę bardziej szczegółowo do tego wątku. Ale od początku. Zacznijmy od Kuala Lumpur…

…Malezyjskiej stolicy którą mogę określić mianem „kociołka Panoramixa” zarówno pod względem kultur i religii tam panujących jak i krajobrazu i architektury. W tym monecie najbardziej pociągającym tematem jest dla mnie jednak malezyjska kuchnia. Wiem, że może wydawać się to dziwne ale nic bardziej nie ulega transformacją w pamięci jak właśnie odczucia sensoryczne. Zdjęcia pozwolą odtworzyć wszystko co wzrokowe, nagrania dadzą mi dźwięki, a zapiski w notesie przywołają ludzi i chwile.. A smak ? Przyprawy, suszone owoce, sosy zamknięte w słoiczkach. Te substytuty nigdy nie oddadzą tego co czujesz jedząc Nasi lemak  w „brudnym„ mammaku, czy pochłoniętego z ogromną szkodą dla mojej białej bluzki czerwonego miąższu z dragonfruita.

Tym wstępem rozpoczynam serię postów mających na celu choć trochę przybliżyć wam jak wygląda życie (i jedzenie) w tym azjatyckim raju... 






* A jeśli jakaś nieposkromiona ciekawość do cudzych pobudek nie daje Ci spokoju zajrzyj do zakładki „Autorka” tam postarałam się w chwili natchnienia umieścić co ciekawsze informacje.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz