Ostatnio przedstawiałam Wam ciekawe miejsca w Kazimierzu Dolnym, w których udało nam się smacznie zjeść, podczas krótkiego urlopu. Dziś chciałabym dokładniej pokazać miejsce, w którym czuliśmy się najlepiej. Zapraszam do lektury :)
Na uboczu miasteczka, na oko jakieś 2-3 km od centrum, w sąsiedztwie przepięknego Wąwozu Korzeniowy Dół znajduje się drewniana chatka, a w niej magiczne miejsce. Bardzo żałowaliśmy, że nie trafiliśmy tam wcześniej, a dopiero w przedostatni dzień naszej wycieczki. Jedliśmy tam raz, a chcieliśmy więcej. Niestety potem nie mieliśmy po drodze. Zachwyciło nas wszystko. Po pierwsze przemiła obsługa! Właściwa osoba na właściwym miejscu, która doradzi i zarazi pozytywną energią. Karta nie za długa, nie za krótka. Dania sezonowe, wegańskie, wegetariańskie, bez glutenu i nie tylko. Każdy znajdzie coś dla siebie, a ja miałam ochotę na wszystko z menu :) Znalazło się tu miejsce na śniadania (zarówno na słodko, jak i wytrawne), przekąski, zupy, dania główne i desery. A ceny przyjemnie niższe niż w większości kazimierskich knajpek.
Trafiliśmy tam przed południem, bardzo głodni, po kilkukilometrowym spacerze. Zamówiliśmy sycące dania, a ich smak był w punkt taki jak lubimy. „Dwa sąsiedzkie jaja sadzone na soczewicy z aromatycznym pomidorowym sosem, dodatkiem sezonowych liści, ziół i korzeniowym pieczywem” czyli po prostu szakszuka z soczewicą. Pyszne, rozgrzewające danie podane z mega dobrym, wypiekanym na miejscu pieczywem. Warto dodać, że tam wszystko robią na miejscu, nawet lody. Moje dziecko wybrało „zupę dziadowską” czyli rosołek z orkiszowymi kluseczkami. Dodatkowo z tatą wypili potem zdrowy, zielony koktajl, który smakował im równie dobrze jak reszta.
Wystrój wewnątrz lokalu nie wszystkim może przypaść do gustu, ale jak dla mnie widać, że to miejsce ma duszę. Z racji ładnej pogody spędziliśmy jednak czas na zewnątrz. A stolików jest tam sporo więc i wycieczki mogłyby się stołować. Co ważne, z głośników pobrzmiewa świetna muzyka dzięki czemu czuliśmy się tu jeszcze lepiej. Na każdym rogu da się odczuć, że miejsce prowadzone jest przez ludzi z pasją. Do tego organizowane są tam różne imprezy, wystawy a nawet koncerty. Na miejscu i w miasteczku z pewnością zauważycie plakaty informujące o zbliżających się wydarzeniach.
Ogólnie spędziliśmy w klubodajni jakieś 2 przyjemne godziny. W ogródku znajduje się piaskownica więc mojemu dziecku kompletnie nie chciało się stamtąd wychodzić. Słońce wyszło zza chmur, więc ja w tym czasie postanowiłam orzeźwić się zimnym piwem.
A wybór jest duży i co ciekawe są to piwa regionalne i z rzemieślniczych, mniejszych browarów. Dzięki uprzejmości obsługi spróbowałam kilku rodzai piwa z kija, po czym wybrałam to najbardziej wg mnie orzeźwiające, czyli „Jaka pianka” z browaru Pivovaria.
A jeśli wychodzicie z wąwozu i nie macie ochoty na posiłek to możecie, nie wchodząc nawet do środka, kupić sobie naturalną lemoniadę. Ja skusiłam się na lipową, która naprawdę świetnie orzeźwiała :)
Podsumowując, mam nadzieję, że dania smakują tam zawsze tak dobrze jak w dniu, w którym byliśmy gośćmi. Jedynym minusem knajpki może być jej lokalizacja, z dala od centrum ale z drugiej strony to ogromny plus, że znajduje się przy wąwozie. Poza tym dowiedziałam się, że właściciele lada dzień otwierają drugi punkt w samym centrym, na Małym Rynku. Nie pozostaje nam nic innego jak szybko wrócić do Kazimierza Dolnego i sprawdzić to miejsce :) A zrobimy to z wielką przyjemnością, bo właśnie takiej kuchni brakuje nam najbardziej w naszym mieście.
1 komentarz
wszystko prawda